Lanzarote, czyli co się źle zaczyna dobrze się kończy
Po gorącym przywitaniu się ze wszystkimi czworonożnymi mieszkańcami, poznajemy tatę Pabla. Uśmiechnięty od ucha do ucha wita się z nami serdecznie i zaprasza do środka. Jesteśmy trochę skrępowane i nie przyzwyczajone do takiej otwartości z miejsca, ale dzięki temu czujemy się jak część rodziny, a nie jak intruzi. Prawdą jest, że Hiszpanie są niezwykle towarzyscy i gościnni, a przy tym bardzo pozytywni – jednym słowem komplet cech idealnych 🙂
Słuchamy opowieści o uratowanych domownikach, o długiej drodze jaką przebył Conor ( rotwailer) by z groźnego, walczącego w walkach psów agresora, przeistoczyć się w potulną owieczkę, będącą nie jednokrotnie matką dla osieroconych kociąt.
Patrząc na niego ciężko uwierzyć, że kiedykolwiek mógł być agresywny. Podziwiam tatę Pabla za taką wytrwałość i w duchu mam nadzieję spotkać na swojej drodze więcej takich osób.
Nasz domek składa się z jednego wielkiego pokoju z wnęką na sypialnię, kuchni oraz sporej łazienki z dużym prysznicem. Do tego taras na którym przesiadują koty, co jak dla mnie jest wielkim plusem.
Następnie gdy już jesteśmy gotowe Pablo zaprasza nas na kolacje i podaje wegańską carbonarę, którą jem po raz pierwszy i jest naprawdę super!
Po kolacji wyprowadzamy Maję i psy i idziemy na spacer po plaży.
Dzień zdecydowanie zalicza się do udanych!



No, ale umówmy się, kto jest najbardziej puchaty członkiem zespołu? 😀


Jak widzicie Maja to wypisz wymaluj chodząca chmurka, do tego jaka modelka! <3
Po spacerze z Królową Owiec oraz psami, dostajemy od taty Pabla zielone smoothie które naprawdę jest bardzo smaczne. Podoba mi się ich zdrowy tryb życia, a to że są weganami jest dla mnie niesamowite. Moja Kasia to jednak ma nosa do ludzi, trzeba jej przyznać 🙂
Gdy już wszyscy są gotowi ruszamy na wycieczkę po wyspie.
Naszym pierwszym celem jest Castillo de Santa Barbara, czyli położone na wzgórzu obecne Muzeum Emigrantów, które przedstawia wpływ emigrantów na rozwój i rozkwit Ameryki.
Jest to najstarszy zamek na całych Wyspach Kanaryjskich i znajduje się w miasteczku Tequise na szczycie wulkanu (!) Guanapaya. Niewątpliwym plusem zamku są roztaczające się ze szczytu widoki na okolicę.



Jednak zanim docieramy na miejsce ( co okazuje się być na drugim końcu wyspy) odwiedzamy kolejnego czworonożnego przyjaciela, a dokładnie kopytnego, który wyraźnie spragniony jest towarzystwa i chętnie zjada jabłka, które mu dajemy.
Jest przeuroczy i bez problemu daje się głaskać – zupełnie jak pies. Znów jestem zachwycona <3
Mam nadzieje, że mój zaciesz nie wygląda nazbyt nienaturalnie i nikt nie widzi, jak oczy mi się świecą 😀
Nie wiem czemu, ale na widok zwierząt, które w dodatku są chętne do interakcji z ludźmi dostaje euforii. ( Mam nadzieję, że Pablo i Kasia dalej myślą, że jestem normalna 😀 )
Pan Koń jest super i Pablo obiecuje, że jeszcze od niego wrócimy 😀

Jesteśmy oczarowani widokiem i tylko fakt, że moja kumpela robi zdjęcia nie jeziora, a widoku po drugiej stronie, przerywa aurę chwilowej melancholii i wybucham śmiechem 😀




Na szczęście Pablo zabiera nas na przepyszne wegańskie jedzonko, które nie tylko z opowieści smakuje wybornie!


Najedzeni i szczęśliwi wracamy do domu. Tego dnia po raz kolejny wychodzimy z psami oraz Mają, która wyraźnie rozwesela się na widok swojego pana oraz idziemy na plażę, podziwiać zachód słońca.

Na kolacje udajemy się do El Sibarita która serwuje nieziemskie burgery! Polecam, polecam,polecam!!



Do tego podaję sałatkę i zasiadamy do stołu. Moja kumpela śmieje się ze mnie, że mam obsesje żywienia ludzi i nie pozwalam jej nic robić w kuchni, co wcale nie jest prawdą. Śmiejemy się jednak z tego przez cały pobyt i od czasu do czasu przekomarzamy na temat podziału obowiązków kuchennych. Zaręczam Wam – zabawa jest przednia i czasem mamy głupawkę przez dobrych kilka minut.
Najedzeni ruszamy w podróż niespodziankę, jak nazywa to Pablo. Jedziemy do miejsca o którym nie wiedzą turyści, a właściwie to nawet nie wszyscy miejscowi, bowiem Pablo odkrył to miejsce niedawno.
Wjeżdżamy coraz wyżej i wyżej, po wąskich zboczach wyspy, by wjechać na sam szczyt. I gdy myślimy, że to już wszystko okazuje się, że miejsce docelowe znajduje się parę kroków dalej.
Widok ze zbocza robi piorunujące wrażenie, a niemal nienaturalny błękit morza dodaje energii. Siadam na skraju skały i obserwuje.
Szybko jednak okazuje się, że znacznie ciekawszy widok można zobaczyć schodząc po zboczu do jaskini. Trochę się boję, ale ciekawość zwycięża i zanurzamy się w dół skały, wchodząc prosto do jaskini. Jest wysoko. I jest na co patrzeć. Zdecydowanie wędrówka tu nigdy nie przyszłaby mi samej do głowy, uznałabym to bowiem za zbyt niebezpieczne. W tym momencie jestem jednak wdzięczna naszemu koledze za wyciągnięcie nas tutaj.




Ta sala koncertowa przypomniała mi trochę o naszej kopalni soli w Wieliczce, gdzie również znajduje się takowa i gdzie na koncercie byłam dobre kilka lat temu i muszę to powtórzyć 😉

Po tak intensywnym zwiedzaniu umieramy z głodu i myślimy tylko o tym by trafić do wegańskiej knajpeczki by się najeść. Mamy to szczęście, że Pablo zna chyba wszystkie wegańskie miejscówki w okolicy i posiada ich numery telefonu, dzięki czemu robimy rezerwacje i ruszamy jak najszybciej na lunch.
Jedziemy do Arrecife , które położone nad wodą wygląda bardzo urokliwie.
Knajpeczka w której jemy nazywa się Veganito del charco i jest to połączenie sklepiku z barkiem z całkiem dobrym jedzonkiem. Zresztą jesteśmy mocno głodni, więc i tak wszystko smakuje znacznie lepiej.
Knajpeczka ma swój urok, na górze znajduje się dosłownie kilka stolików i co jest dużym plusem zestawy gier karcianych i planszowych, co w mojej opinii jest bardzo cool 😀








Jednak od razu Wam powiem, że przy wybieraniu Waszego plażowiska uważajcie, bowiem wielu panów lubi chodzić tam nago co nie koniecznie może być ciekawych krajobrazem. Bo w pewnym momencie możecie nie mieć gdzie wzroku odwrócić 😀
Nam się w miarę udało i tylko co jakiś czas przechadzał się jakiś golas, którego moje podświadomość nauczyła się nie dostrzegać 😀


Jemy makaron i udajemy się z Pablem na plaże by trochę posurfował 🙂
Przy okazji podziwiamy zachód słońca.




Jedziemy do miejsca, które nazywa się Club la Santa i z lotu ptaka wygląda tak:

Gdy tam przybywamy wieczorem oczywiście nie zdajemy sobie z tego sprawy, że obiekt jest tak wielki i oferuje tyle atrakcji. Trochę jak małe miasteczko 🙂
Poznajemy znajomych Pabla i kilka nowych osób, które przyjechały tu albo uczyć się surfingu albo być nauczycielami albo jedno i drugie 🙂 Impreza się rozkręca i tym razem naprawdę mocno szalejemy 😀 Trochę za, ale to w końcu wakacje 🙂



Więc jeśli i Wy wybierzecie się na imprezę , radzę Wam nie mieszać alkoholi i drinków, napewno poczujecie się lepiej na drugi dzień. I dużoooo wody pijcie 😀 Żebyście nie byli mądrzy jak ja – po fakcie 🙂
Gdy dojeżdżamy większośc straganów pomału się pakuje, udaje nam się jednak kupić co nieco. Ja standardowo kupujemy magnez oraz urzeczona artyzmem mieszkańców, pierścionek serduszko. Jest uroczy i ma w środku śliczny zielony kamyczek – Oliwin, tutejszy skarb. Kamienie te wydostają się z ziemi wraz z wybuchami wulkanu. I co ciekawe, możecie je znaleźć na plaży w okolicy El Golfo, wymaga to jednak cierpliwości i czasu 🙂 . Trochę jak z szukaniem naszego polskiego bursztynu 🙂
Na moje nieszczęście kamyczek wypada w 3 tygodnie po powrocie do Polski 🙁
Z kolejnych ciekawostek, które znalazłam dużo później w internecie okazuje się, że Oliwinu na wyspie jest niewystarczająco do produkcji biżuterii, na którą jest tak wielki popyt i kraj importuje ów kamień z Brazylii(!!)
Przed knajpką gra orkiestra i jest bardzo klimatycznie.




Odpoczywamy i spędzamy czas na plaży,a po powrocie do domu zastajemy Maję w nowej odsłonie, czyli po strzyżeniu!



Wyspa jest idealna dla wegan, bowiem w niemal każdej knajpce są jakieś wege opcje, a i samych wege knajp jest sporo. I do tego dostępność wegańskich produktów nawet w małych osiedlowych sklepikach zadziwia! Bardzo brakuje mi tych produktów w Polsce i naprawdę chętnie bym je kupowała. Mam nadzieję, że w niedługim czasie zawitają na nasze sklepowe półki.
Jednak wyjazd był magiczny dzięki Pablowi, który zaprosił mnie i Kasię ( dzięki, że o mnie pomyślałaś <3 ) na tą wycieczkę 🙂
Gorąco polecam Lanzarote jeśli jeszcze zastanawiacie się czy warto 🙂

Hej! Wlasnie trafilam na TWojego bloga – superowy!!!!!
Jutro lece na lanzarote…. I pytanie za 100 punktow – jak trafic do Pabla i cudnej owcy?????
Usciski, basia
Cześć Basiu!
Bardzo się cieszę, że blog Ci się podoba❤️
Co do Pabla to mieszkają przy plaży Famara, zapytam go czy będzie w okolicy byś mogła poznać Maję 🙂
Super!!! My juz na wyspie – slonko, palmy, kaktusy… zreszta pewnie pamietasz… Sciskam i czekam na wiesci :))
Świetny wpis, Wyspy Kanaryjskie są przepiękne, ja póki co byłam na Gran Canarii, ale planuje zwiedzic resztę! Jeśli lubisz podróżować to zapraszam do siebie, myśle, ze kilka wpisów może Cię zainteresować: https://laviedorblog.wordpress.com
Powodzeni w dalszych podróżach 🙂