Długi weekend postanowiliśmy spędzić w pięknych Włoszech, a konkretnie w romantycznej Wenecji, zwanej często miastem na wodzie.
Początkowo planowaliśmy totalnie budżetowy wyjazd, dlatego też wybraliśmy lot tanimi liniami z mojego ukochanego krakowskiego lotniska.
Ryanair co prawda losowo, ale ku mojej uciesze przyznał mi tzw vipowskie miejsce 😀 na samym przodzie przy oknie, gdzie mogłabym spać na leżaco, tyle miejsca na nogi. Co prawda kupując bilety za grosze nigdy nie narzekam, ale tym raz byłam niemal zaskoczona na plus tanich linii. Kiedyś lecąc na Ibizę z moją kumpelą Kasią śmiałam się, że moim celem jest wylatać wszystkie trasy oferowane przez Wizzair’a czy Ryanair’a właśnie, co przypomniałam sobie właśnie w trakcie tego lotu i aż uśmiechnęłam się sama do siebie. To co jest wielkim plusem lotniska w Krakowie to bardzo sympatyczna obsługa, bez porównania z tą w Katowicach. Lot przebiegł mi spokojnie, z On my way od Tiesta w tle.
Pierwsze kroki
Lądujemy w Trevisto, gdzie jesteśmy pierwszymi pasażerami tego dnia.
Lotnisko jest małe i nie robi wrażenia, zupełnie jak moje „ulubione” katowickie. ( zaleźli mi za skórę, więc sorki za SPAM)
Idąc w stronę autobusu łapie nas ściana deszczu, więc ledwo dobiegamy unikając zmoczenia ubrań.
Droga przebiega sprawnie i szybko, jednak deszcz nas nie opuszcza, zalewając okna, drogę i przydrożne pola.
Z słuchawek dobiega Hello Summer, coż za ironia!
In bliżej celu tym lepsza pogoda.
Krajobraz za oknem zawsze wprawia mnie w melancholię i stan rozmarzenia. Uwielbiam Włochy, zupełnie jakby moja dusza od zawsze tu przynależała. Dlatego tak bardzo mnie tu ciągnie.
Po niecałej godzince jazdy jesteśmy na miejscu. By tu się dostać autobus musiał pokonać sporej długości i całkiem imponujący most łaczący Mestre z Wenecją Eugejską.
Jesteśmy na miejscu!
Ach Wenecjo!
Nasze stopy kierują się w stronę stalowego mostu zaprojektowanego przez okrytego nie chwałą Santiago Calatravę ( most jest śliski i naprawdę trzeba na nim uważać! ), by znaleźć położny nad samym Grand Canal hotel.Ledwo schodzimy z mostu, podbiega do nas pan oferujący transport naszych walizek do hotelu. Godzimy się, fajnie bowiem mieć wolne ręce, zwłaszcza że po drodze zostajemy zachęceni do zakupu świeżo obranego melona, ananasa i kokosa.
Po drodze mijamy Lusha i już wiem gdzie udam się następnego dnia. Co więcej okazuje się, że mamy sporo szczęścia bowiem obok naszego hotelu ( Foscari Palace – który polecam, ze względu na lokalizacje i widoki) znajduje się bio pizzeria oferująca wegańską pizze z wegańskim serem! Tyle szczęścia na raz!!
Dostajemy piękny pokój z widokiem na Grand Canal i orygnialną rzeźbę dłoni wyłaniających się z wody. Widok przepływających łódek fascynuje, ruch wodny potrafi momentami stworzyć mini korki, tak więc pływający wzdłuż Gondoliarze naprawdę muszą znać się na swojej pracy.
Jest 18:00, wskakuje więc pod prysznic i ruszamy na kolacje oraz spacer po mieście.
Po deszczu który zastał nas po przyjądowaniu nie ma śladu, powietrze jednak jest parne i panuje lekki zaduch. Jest naprawdę gorąco.
Tego dnia o dziwo nie mam ochoty na włoską pizze, a na frytki robione na oczach klienta z ziemniaków z domowym wegańskim sosem. Średnia porcja kosztuje 5€ i jest naprawdę syta dlatego jestem totalnie obojętna na zachęty restauratorów, których mijamy w drodze na Plac Świętego Marka.
Włóczymy się po uliczkach niczym rasowi turyści, pozwalając sobie na chwilę zagubienia,by już po chwili wrócić na trasę. Jak się potem okaże naprawdę niełatwo się zgubić wśród weneckich uliczek, chyba że to moja wrodzona dobra orientacja w terenie dała o sobie znać :).
Docieramy na Plac Świętego Marka, który wieczorem wygląda magicznie. Uroku dodaje dobiegająca z pobliskich knajpeczek muzyka grana na żywo.
Podziwiam architekturę bazyliki i malowidła umieszczone nad wejściem. Mimo upływu lat wciąż zachywca!
Dochodzimy do znajdującego się obok Pałacu Dożów, który wygląda niczym z bajki. Ażurowe wykończenia dodają budowli niezwykłej lekkości, sprawiając iż całość wygląda jak z opowieści Disneya.
Postanawiamy napić się Spritza w pobliskiej knajpeczce, delektując się rzeźkim powietrzem i atmosferom tego miejsca.
Wracamy do pokoju hotelowego po północy, załapując się jeszcze na wieczorną porcję lodów.
Dzień 1
Przeciągam się leniwie, a wpadające do pokoju złote promienie słońca oświetlają pokój. Za oknem panuje już pełne ożywienie, ruch wodny kipi pełną parą. Promy przewożą ludzi z jednej strony rzeki na drugą, turyści tłumnie tłoczą się na tutejszych Vaporetti, gondolierzy odkrywają swoje gondole i czekają na pierwse kursy. Słynny targ Rialto, który widzę z okna mojego pokoju właśnie się rozkłada, przyciągając głodnych i ciekawskich. A oferta zachwyca- począwszy od dorodnych pomidorów, malutkich cukinii z kwiatami poprzez wszelkiego rodzaju owoce, daktyle wielkości wnętrza mojej dłoni, przyprawy i kilka rodzajów oraz smaków makaronów. Jednym słowem każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Ubieram się i schodzimy na śniadanie.
Miło jest pić świeżo wyciskany sok pomarańczowy i przegryzać pomidorki koktajlowe delektując się widokiem z tarasu, który wychodzi wprost na słynny kanał.
Śniadanie niestety nie spełnia naszych oczekiwań, zwłaszcza jak na 4-gwiazdkowy hotel, jednak wokół pełno jest sklepów i restuaracyjek, więc kompletnie się tym nie martwimy.
Warto jednak mieć ów fakt na uwadze, iż włoski standart może odbiegać od tego który mamy wyrobiony w Polsce, a wegańskie opcje wcale nie są takie oczywiste. Mówię to z doświadczenia, jako osoba której zdarza się trochę podróżować.
Poza tym aspektem hotel spełnia nasze oczekiwania, zwałaszcza w kwestii perfekcyjnej lokalizacji i włoskiego wystroju.
Po śniadaniu udajemy się na Plac Świętego Marka, by zwiedzić Bazylikę i Pałac Dożów, wcześniej jednak zahaczamy o Most Rialto, który jest naprawdę piękny.
Wejście do Bazyliki jest darmowe, jednak jeśli chcecie wejść na taras i zobaczyć muzeum zostaniecie poproszeni o uiszczenie dodatkowej opłaty.
Myślę, że opłaty nie są wysokie i warto je ponieść, nie codziennie bowiem jesteśmy w tym miejscu.
W muzeum Marciano znajdziemy orygnialne rzeźby koni, których repliki widzimy na tarasie bazyliki. Warto udać się do skarbca by zobaczyć złote kielichy i święte relikwie zrabowane z Konstantynopola. Z unikatowych zabytków jakie możemy podziwiać w Bazylice warto wymienić Fala d’Oro – jest to 250 obrazów zdobionych emalią oraz klejnotami ukazanych na złotych płytkach i oprawianych w złotą ramę.
To co zwraca moją uwagę to scena Wniebowstąpienia znajdującej się w kopule nawy środkowej oraz Zesłanie Ducha Świętego umieszczoną w kopule nad nawą główną.
Po zwiedzeniu bazyliki i muzeum udajemy się na taras, z którego rozpościera się widok na Plac Świętego Marka oraz Dzwonnicę. Gdy skierujemy się na lewo dostrzeżemy Pałac Dożów i pływające po otwartym morzu łodzie.
Następnie udajemy się zobaczyć słynny Pałac Dożów od środka i osobiście podpisuje się pod wszelkimi zachwytami na jego temat! To po prostu trzeba zobaczyć!
( widok ze słynnego mostu skazańców)
Po takim spacerze jesteśmy głodni i postanawiamy udać się do ( chyba) najbardziej znanej restauracji na Placu Świętego Marka i wogóle w całej Wenecji – Caffe Florian. Koniecznie musicie odwiedzić to miejsce, ze względu na atmosferę tu panującą oraz fakt iż uczęszczał do niej sam Casanova! Niestety ilość wegańskim opcji jest mocno ograniczona i do tego zależna od ” kucharza” więc pod tym względem ciężko tutaj zjeść solidny obiad.
Na sam koniec dnia udajemy się na dzwonnicę by podziwiam miasto z jego najwyższego punktu.
Dzień 2
Tego dnia wybieramy wycieczkę do pobliskiego Murano i Burano. Moi rodzice mają piękne żyrandole sprowadzone właśnie z Murano, więc jestem ciekawa jak wygląda produkcja owych różności. Wsiadamy do łodzi odpływającej z Placu Św. Marka i rozkoszujemy się piękną pogodą. Jest czerwiec a temperatura naprawdę rozpieszcza. Do tego stopnia, że przed wypłynięciem zaopatruje się w czapkę z daszkiem 😀
Najpierw przypływamy do Murano, gdzie jesteśmy świadkami show wyrabiania figurek i naczyń ze szkła oraz procesu ich koloryzacji. Rzemieślnik robi to od lat, bowiem ma wielką wprawę i z kocią gracją tworzy ” coś z niczego”
Jestem zauroczona, a mój chłopak widząc to, kupuje mi śliczną bransoletkę. To miłe, że zawsze tak o mnie myśli 🙂
Tym razem nie mamy czasu na zwiedzanie wyspy, ale następnym razem udamy się na miejscową pizzę 🙂
Kolejny przystanek to wyspa Burano, słynąca z pięknych, ręcznie robionych koronek. Miasteczko wygląda jak namalowane, urocze kolorowe domki przyciągają wzrok i dają poczucie relaksu. Cała wyspa wygląda jakby czas się na niej zatrzymał, a ludzie którzy ją zamieszkują wiodą bardzo spokojne życie. Myślę, że spokojnie mogłabym tu ” utknąć” na jakiś czas.
Ponieważ mamy tu znacznie więcej czasu siadamy w jednej z mieszczącej się na rynku restauracji i zamawiamy pizze ( ku zdziwieniu kelnera bez sera) i karafkę wina. W końcu we Włoszech zjeść obiad i nie napić się wina to niemal świętokractwo 😀
Spędzamy wyjątkowo leniwe popołudnie zwiedzając wysypkę i wdychając ” włoską” atmosferę.
Powiedzcie sami – czyż te domki nie są urocze?!
Wracając podziwiamy Plac Św. Marka z jego wszystkimi atrybutami od strony morskiej.
Dzień 3 poświęcamy na cudowne lenistwo,wałęsanie się po mieście i zakupy 😀 oraz niespodziankowy rejs gondolą
( drobiazgi z Lusha muszą być 😀 )
Po południu mój chłopak oznajmia, że zarezerwował dla nas gondole, czym sprawia mi wielką przyjemność! Marzyłam by się nią przepłynąć, jednak patrząc po cenach doszłam do wniosku że może trochę szkoda i wydałam te pieniądze w Furli. Dlatego tym większa jest moja radość i zaskoczenie, gdy okazuje się, iż tym razem nie trzeba z niczego rezygnować 😀
Dla mnie przepłynięcie się ową gondolą to właśnie synonim Wenecji, więc byłoby mi smutno nie mogąc tego zrobić.
Wiem, że wydatek może szarpnąć po kieszeni, ale zaręczam Wam – warto!
Mój chłopak się ze mnie śmieje, że we Włoszech włącza mi się tryb ” zakupowy” i nie mogę się niczemu oprzeć, więc w tym kraju przestaje mnie stopować w tym względzie 😀 Notabene jeśli już mówimy o zakupach, to można trafić na super przeceny w firmowych, włoskich sklepach i wydać przynajmniej połowę mniej niż w Polsce – co bardzo Wam polecam.
Jedzenie
Wszyscy wiemy, że włoskie jedzonko wymiata i nie muszę Was o tym przekonywać. W Wenecji nie znalazła stricte wegańskich knajpeczek, ale za to całą masę lodziarni, w której zjecie pyszne sorbety, pizzerie ( w tym tą koło naszego hotelu) w których zamówicie pizze bez sera lub z jego wegańskim odpowiednikiem, frytki i co najważniejsze najlepsze pod słońce bary z % i bez % smoothies i sokami.
Z czystym sercem polecam Wam Wenecje- nie będziecie rozczarowani bez względu na porę roku w której ją odwiedzicie. Ja następnym razem pojadę w czasie karnawału, by poczuć magię tego okresu.
A Wy jakie macie wspomnienia z Wenecji lub innych włoskich miast?

O rany moja ukochana Wenecja <3 Ostatnio pisałam o Burano, kolorowej wysepce laguny weneckiej, więc wpadnij się zainspirować !
Tak Burano jest piękne, też się zachwycałam. Chętnie poczytam co Ciebie tam urzekło 🙂 <3
O rany moja ukochana Wenecja!!! Ostatnio pisałam o Burano, jeśli jeszcze nie byłaś – koniecznie zajrzyj i drugi raz tam zawędruj <3