Zastanawialiście się zapewne nie raz jakby to było trafić do raju. Przynajmniej ja się nad tym zastanawiałam kilkukrotnie.
I jeśli to Ziemia jest naszym rajem, to mogę Wam zagwarantować, że lepszego miejsca niż piękne malediwskie wysepki nie znajdziecie na potwierdzenie tej teorii. No chyba, że raj ma wiele odsłon to wtedy Malediwy trafią na podium.
Wiele słyszałam o tym magicznym miejscu, moi serdeczni znajomi niedawno odbyli tam podróż i mimo, że już wcześniej byłam przekonana że chce tam polecieć to właśnie oni przekonali mnie na 100%.
Zakochałam się w szmaragdowym oceanie i czaplach spacerujących przy plaży!
Jednak jak wiadomo, nawet najpiękniejsze zdjęcia nie oddadzą atmosfery danego miejsca, ani nie pomogą Wam poznać nowym ludzi, wybrałam się tam osobiście.
Jeśli trochę czytacie moje posty to wiecie, że nie jestem fanką fancy lokalizacji i zawsze stawiam na interakcje z miejscowymi. W ogóle najchętniej spałabym w ich domach i jadła z nimi te same ( w wersji wegańskiej 😀 ) posiłki. Taki mały freak ze mnie 😀 I zawsze, ale to absolutnie zawsze wypatruje miejscowych zwierząt i dokarmiam okoliczne psy i koty ( lub krowy w Indiach 😀 ).
Po długich rozmowach z moich chłopakiem znaleźliśmy kompromis – 4 dni w resorcie oraz 4 dni na lokalnej wyspie, z tym że w odwrotnej kolejności 😀 ( Ach te kobietki i ich dar przekonywania).

Lokalna wyspa i jak na nią dotrzeć

Wybraliśmy wyspę Dhangethi, oddaloną od stolicy Male o 30 minut lotu. Wysepka ta słynie z oszałamiającej przydomowej rafy, serdecznych mieszkańców, dobrego jedzenia i pięknej plaży.
By się na nią dostać możecie wybrać kilka opcji.
Pierwsza ( najtańsza) to podróż promem ( nie polecam, bo trawa 6h), jednak jak dla mnie to opcja dla wytrwałych lub tych co mają zamiar spędzić tam przynajmniej 8 dni 😀
Druga to rejs motorówką, której minusem jest to że odpływa tylko w niektórych godzinach i dniach, więc nie jest powiedziane że podczas Waszego pobytu się załapiecie.
Trzecia ( i ta którą my wybraliśmy) to lot lokalnym samolotem, który w 30 minut zawiezie Was na lotnisko z którego następnie udacie się motorówką na wyspę ( 15 minut). Widoki z samolotu zapierają dech w piersi, więc jeśli możecie koniecznie wybierzcie tę opcje transportu!
Czwarta – lot hydrolotem. Najbardziej zachęcający, jednak w moim odczuciu tylko jeśli Malediwy są waszym jedynym punktem odpoczynku ( my mieliśmy jeszcze inne kraje w planach), a to dlatego, że jest dość kosztowny. Taka przyjemność to koszt 500$, jednak napewno jest warta swojej ceny 🙂

By dotrzeć do naszej małej wysepki musieliśmy dopłynąć hotelową motorówką, więc cała podróż na miejsce docelowe zajęła nam 50 minut.

Na miejscu przywitał nas gospodarz i talerz owoców.

Niemniej jednak po tak długiej podróży ( 37h, ponieważ zostawiłam mojego Ipada w samolocie i tym samym przegapiliśmy nasz lot transferowy) marzyliśmy tylko o tym by iść spać. Na szczęście nasz gospodarz Hassan doskonale to rozumiał i z uśmiechem na ustach zawołał swojego pracownika, by pokazał nam nasz pokój. Pokój okazał się typowo hotelowy, co mnie nawet zdziwiło, spodziewałam się czegoś bardziej ” lokalnego”. Tego dnia zasnęłam 5 minut po wzięciu prysznica.

 

Tydzień pierwszy, czyli błogie lenistwo i zapoznanie z wyspą

Następnego ranka nie mogłam uwierzyć we własne szczęście, jedząc śniadanie na plaży. Ocean to jest to, co zawsze i niezmiennie wprowadza mnie w błogi nastrój. Po wieczornej rozmowie z właścicielem, dostaliśmy nasze wegańskie śniadanie pełne owoców i owsianki. Nie jestem fanką owsianki, zwłaszcza jeśli mam ją jeść każdego dnia, jednak w połączeniu z owocami smakowała znacznie lepiej. Do tego świeżo wyciskany soczek i można zaczynać dzień.

Jak pewnie możecie się domyślić pierwsze 3 dni spędziliśmy klasycznie, leniwie na plaży, czyli na tak zwanym słodkim nic nie robieniu ( poza zdjęciami). Wieczorami chodziliśmy po lokalnych sklepikach kupując pamiątki i rozmawiając z lokalnymi mieszkańcami wyspy. Malediwy są całkowicie muzułmańskim krajem, dlatego też turyści przylatujący na lokalne wyspy mają wydzielone plaże tzw. bikini. Jednak nikogo nie dziwi ubrana w szorty dziewczyna, więc spokojnie możecie tak chodzić. Zwłaszcza przy tej temperaturze!

Życie mieszkańców toczy się wokół nie tak dawno otwartego kanału turystycznego ( na tej wyspie) oraz połowu. Mężczyźni wyruszają rankiem, by po południu przywieźć ryby. Nie pochwalam, ale rozumiem, bowiem na wyspach ciężko o jedzenie i utylizacje odpadów. Mieszkańcy jedzą raczej prosto i to co oferuje im dana wyspa, czyli tak jak w naszym przypadku lokalne owoce ( ananasy, papaje, jabłka), ryby i ziemniaki, które niektórzy mieszkańcy uprawiają. Jednak prawda jest taka, że wszystko na wyspie jest sprowadzane z Indii czy Sri lanki, a podnoszący się z roku na rok poziom wody sieje postrach wśród mieszkańców. Woda pitna i cała kanalizacja dociera na wyspy poprzez wielkie, podwodne rury, dlatego też mieszkańcy bardzo szanują słodką wodę. Byłam świadkiem, jak miejscowa kobieta myła ubrania w oceanie, używając jako środka czyszczącego piasku. I wiecie co? O dziwo działa i wcale nie pachnie ” rybą”. Nie wiem czy chciałabym w ten sposób czyścić moje ubrania, nie mniej jednak sposób działa i jest wykorzystywany w malediwskich domach.
Na Malediwach cudownie być turystą, jednak jak w każdym ” rajskim” kraju mieszkańcy muszą borykać się z własnymi wyzwaniami dnia codziennego. Mam tu na myśli przemieszczanie się do pracy w resortach ( choć i to nie jest takie oczywiste i większość resortów zatrudnia ludzi spoza wysp, by przyciąć koszty) Jedynym resortem, z tego co się dowiedziałam, zatrudniającym mieszkańców Malediwów jest Conrad Resort & Spa, który idąc nawet krok dalej, zbudował osobny hotel na osobnej wysepce dla swojego personelu).
To co uderza i zaskakuje to gościnność mieszkańców, którzy na każdym kroku chcą dowiedzieć się co u ciebie słychać, a następnie zapraszają do siebie na herbatę. Od razu można poczuć się jak członek rodziny!

Bożonarodzeniowy, podwodny prezent

Rankiem 24 grudnia obudziłam się z przeświadczeniem, że dziś spotka nas coś magicznego i jak się później okazało, wcale się nie pomyliłam.
Nasz przyjaciel Hassan, po zjedzonym śniadaniu, zaproponował nam wycieczkę na manty, o której rozmawialiśmy wcześniej. Te cudowne istotny zawsze były moim marzeniem, by zobaczyć je na własne oczy. Nawet zabraliśmy specjalne maski do snorkowania w tym celu! Zwarci i gotowi ruszyliśmy razem z naszymi znajomymi z Francji na wyprawę. Punkt, w którym manty się gromadzą oddalony był o godzinę drogi motorówką od naszej wysypy, więc w między czasie mieliśmy czas się poznać z innymi uczestnikami wyprawy i po prostu pochillować.
Nagle nasz kapitan i przewodnik w jednym zatrzymał łódkę i krzyknął ” Jump, jump”
Tak sobie myślę, że dla takich morskich stworzeń musi być to niezły ubaw, widzieć ludzi w maskach, płynących w ich stronę. Ja na ich miejscu pewnie bym się uśmiała. Ale wróćmy do naszych odczuć względem nich.
Odczucie jakie budzą we mnie morskie istotny to przede wszystkim ogromny szacunek i podziw, który miesza się z odrobiną lęku. I nie mówię tu o leku przed wodą czy utopieniem ( chociaż to oczywiście też mam gdzieś z tyłu głowy, mimo że pływam całkiem dobrze), ale o takiej naturalnej obawie przed nieznanym.
Tak więc, gdy moi znajomi pływali śladami mant, ja postanowiłam poczekać by wyjść z szoku jak piękne i zwinne są te istotny. Trwałam sobie tak w zadumie w wodzie, gdy nagle ni z tego nie owego moim oczom ukazał się wieloryb rekini płynący w moją stronę! I to nie jeden! Kompletnie się tego nie spodziewałam i prawie zamarłam w bezruchu. Dopiero sylwetki innych osób, płynących w moim kierunku, a właściwie podążających za wielorybem, sprowadziły mnie na ziemię. Całe szczęście, że wzięliśmy aparat podwodny i nic nie umknęło naszej uwadze! Zresztą zobaczcie sami!
Rekiny wielorybie są totalnie nie groźne i żywią się planktonem, stąd też ich nazwa, jednak widok takiego wielkiego ssaka otwierającego „buzie” może przerazić.

 

Gdy już wsiedliśmy na łódkę nasz przewodnik powiedział, że bardzo rzadko zdarza się by rekiny wielorybie pływały razem z mantami i płaszczkami, więc mieliśmy niebywałe szczęście! Zaczęliśmy się śmiać, że w końcu jest Wigilia, więc wszystko jest możliwe. I dla mnie to był najlepszy i tym samym najbardziej niespodziewany prezent bożonarodzeniowy jaki kiedykolwiek dostałam!

 

Magiczna huśtawka

Po pełnej przygód wyprawie wigilijnej, drugi dzień świąt postanowiliśmy spędzić bardziej klasycznie, wylegując się na plaży i podziwiając lokalną rafę, która widoczna była niemal gołym okiem. Dzień idealny, jak każdy w malediwskim raju zresztą 😉
Przyglądając się miejscowym dzieciom zauważyłam, że bawią się na huśtawce, ulokowanej na stojącej w wodzie palmie. Sceneria idealna na zachód słońca!
Jak postanowiłam, tak zrobiłam i tuż przed zachodem słońca ruszyliśmy na lokalną huśtawkę. Zrobiona, z grubego sznurka na końcu którego zrobiono pętlę, do której można wsadzić stopę i tak się bujać, huśtawka kusiła by do niej wskoczyć. Po kilku nieszczególnie udanych próbach, w końcu nastąpił sukces. Poczułam się jak dziecko i robinson cruzoe w jednym! Ubaw po pachy!
Trochę na samym końcu bolały mnie dłonie, ale i tak nie żałowałam ani jednej sekundy 🙂

Ostatni dzień na lokalnej wyspie

Następnego ranka zdaliśmy sobie sprawę, że jutro przenosimy się do resortu i nagle poczułam pewne ukłucie w sercu. No bo jak to tak opuszczać naszych cudownych gospodarzy, którzy na każdym kroku służą pomocą i do tego specjalnie dla nas gotują po wegańsku! ( co prawda zajęło nam trochę czasu wytłumaczenie czego NIE dodawać do dań, ale potem było już tylko PYSZNIE!), do tego mamy najlepsze możliwe wycieczki i atmosferę.
Postanowiliśmy wykorzystać ten czas i wybrać się na „wyprawę” na żółwie!
To był kolejny strzał w dziesiątkę, zwłaszcza że byliśmy tylko we dwójkę, zupełnie jak na prywatnej wycieczce!
Z naszej wysypy, by odnaleźć pochowane w lazurowej wodzie żółwie płynęliśmy 30 minut. W końcu nasz przewodnik krzyknął, że widzi jednego i żebyśmy wskoczyli za nim, co niewiele myśląc zrobiliśmy.
Widok żółwia morskiego z tak bliska, pływającego bez lęku koło nas zrobił na mnie olbrzymie wrażenie, zwłaszcza że po Zanzibarze mam wyjątkowe ciepłe uczucia do tych niesamowitych zwierząt.

Jak widzicie my mieliśmy takie ” śmieszne maski. O ile na snurkowanie sprawdzają się świetnie o tyle do nawet płytkiego nurkowania Wam ich nie polecam. Dlaczego? Ponieważ zwyczajnie ciągną Was na powierzchnie, a tego nie chcecie 😀

Rafa koralowa na Malediwach jest po prostu niesamowita i zapiera dech w piersiach!Czy ta ryba z pyszczka nie przypomina Wam trochę człowieka?
Na koniec wycieczki dostaliśmy bardzo smaczną sałatkę i udaliśmy się w kierunku hotelu.
Wysiadając i kierując się w stronę naszego pokoju udało mi się uchwycić nietoperza w locie!

 

Resort time

Rankiem po śniadaniu ruszyliśmy łódką do naszego Resortu. Nie obyło się bez długich pożegnań, wymiany danych i zapewnień, że jeszcze tu wrócimy!
Oddalony o godzinę drogi motorówką Resort Amay Kuda Rah mieszczący się na niewielkiej wysepce zachwyca charakterystycznymi dla Malediwów bungalowami na wodzie. Nam tym razem nie udało się takiego zarezerwować ( minusy bukowania w ostatniej chwili), ale za to dostaliśmy śliczny domek na plaży z własnym małym basenem.
To co ucieszyło nas obydwoje, poza możliwością ciągłe chodzenia tylko w stroju kąpielowym, lazurowo- błękitnej wody i złotego piasku ( czyli tak samo jak na lokalnej wyspie) to możliwość popijania kolorowych koktajli nad brzegiem plaży.
Chyba tylko tego brakowało nam na naszej poprzedniej wysepce. Wiecie – wakacje kojarzą mi się właśnie z takim błogim plażowaniem i popijaniem drinków.

 

Wysepkę można obejść wolnym krokiem w 20 minut, więc idealnie nadała się na mój poranny jogging. Dla mnie samej był t spory szok, bo nie cierpię biegać, jednak o bieganiu na około wyspy marzyłam od dawna i w końcu udało się to zrealizować na Malediwach!

Co mogę powiedzieć o hotelu?

Napewno to, że pokoje są śliczne, przestronne i jeśli dostaniecie domek z basenem, całkiem miło i intymnie można spędzać wieczory. Jedzenie też jest bardzo zróżnicowane, dużo wegańskich opcji, warzyw i owoców. Na lunch zawsze przynajmniej jedna zupa spełniała wegańskie kryteria do tego jakiś ryż z warzywami i tona owoców. Lody sorbetowe na deser były miłym zaskoczeniem, ponieważ sprowadzane były z Włoch! Szef kuchni jest bardzo miłą i ciepłą osobą, podchodzi do gości, pyta czy wszystko smakowało i czy goście mają jakieś sugestie! W ciągu naszego 4 dniowego pobytu jeden wieczór był w połowie wegański z dodatkowym oznaczeniem nawet! Nie muszę mówić, że była to wyjątkowa niespodzianka? 🙂

 

Idealna huśtawka na romantyczne wieczory, czy po prostu do posiedzenie i zrelaksowania się w tym rajskim miejscu.

Niby mały, ale bardzo przyjemny basenik przed naszym domkiem, do tego widok na plaże i aż nie chce się wracać do domu!

Personel zatrudniony w hotelu pochodzi z całego świata, wiele osób też pracuje tutaj poprzez program Work & Travel. Tym sposobem poznałam naszego barmana, który przyjechał z Katmandu!

 

Dodatkowo na wysepce znajduje się huśtawka zanurzona w wodzie, która pod wpływem przypływu czy odpływu zmienia swoją wysokość.

 

Ogólnie na tak małej wysepce zainstalowano aż 3 różne huśtawki, a ja jak już widzicie od nich nie stronie :;d

 

Mimo mojego lekkiego sceptycyzmu co do wyprawy do resortu naprawdę byłam zachwycona. Odpoczęliśmy, popływałam pierwszy raz w życiu w tzw. basenie Infinity, popiliśmy dobrych drinków i zjedliśmy świetne wegańskie jedzonko. Do tego udało nam się zobaczyć świecący plankton! ( i to tylko dlatego, że tej nocy cierpiałam na bezsenność i obudziłam się o 3:30 rano, wyjrzałam za okno i oto był!)

Zobaczcie jakie ciekawe świąteczne dekoracje hotel przygotował! Trochę surrealistyczne odczucie, zważywszy na fakt, że za oknem śniegu brak!

 

Pożegnanie

Nasz 4 dniowy pobyt na wyspie minął tak błyskawicznie i tak mocno nas zrelaksował, że nim się zorientowaliśmy trzeba było pakować się w dalszym podróż tym razem na Sri lankę!
Jeśli planujecie wybrać się na te rajskie wyspy zmiksowanie pobytu na lokalnej wyspie z kilkoma dniami w resorcie. Dla mnie był to idealny miks, mimo że opierałam się przed nim rękami i nogami, zarzucając resortowi nudę. Jednak to co urzekło mnie na lokalnej wyspie to podejście do klienta, świetne wycieczki w dobrych cenach i niesamowita, niewymuszona serdeczność. Jeśli miałabym wydać werdykt wyspa plasuje się trochę wyżej w moich serduszku 😉 Mimo wszystko.

Stolica i dlaczego lepiej polecieć na inne wyspy

Na sam koniec naszej wyprawy postanowiliśmy zwiedzić stolicę, bo chyba byłabym rozczarowana gdybym tego nie zrobiła. Tym bardziej, że lotnisko znajduje się 5 kroków ( promem) od wszystkiego, a walizkę można zostawić w przechowalni bagażu. Całkiem niezły deal!
To co jest zapewne ciekawostkę to, że Male jest najmniejszą stolicą świata! To co warto zobaczyć to największy na Malediwach meczet oraz jeśli lubicie historie Pałac Prezydencki oraz Muzeum Narodowe. My owe budynki widzieliśmy tylko z zewnątrz, nie mieliśmy czasu by wchodzić do środka. Plus mój głód zawsze zwycięża ze zwiedzaniem, co spowodowało że spędziliśmy miło czas w jednej z lokalnych restauracji.

Jednak nasze wrażenia po krótkim spacerze po stolicy były jednoznaczne- dobrze się przejść, ale zostawać na wakacje nie warto. Plaże są wąskie, jest tłoczno i nie ma za wiele miejsc na tzw. bikini beach. Zdecydowanie lepiej polecieć na któryś z 250 wysepek i tam relaksować się pod palmami! 🙂
Ciężko nam było rozstawać się z tym rajskim zakątkiem świata, ale na szczęście nasza wyprawa się nie kończyła, więc i smutek był mniejszy. Jedno wiem napewno – kiedyś tu jeszcze wrócę! Malediwy to piękne i malownicze wysepki, w których nie sposób się nie zakochać! Dajcie znać czy planujcie wyprawę w te okolicę, a może już byliście i chcecie podzielić się Waszymi wrażeniami? <3

Grand Friday Mosque

 

Bilety powrotne na lotnisko, ponieważ nie dojdziecie tam pieszo 🙂 Trzeba przeprawić się promem 🙂

 

kategoria: #Podróże
 14 lipca, 2018