W związku z pytaniami od Was w wiadomościach prywatnych postanowiłam na sobie przetestować słynny post dr Dąbrowskiej.
Początkowo zakładałam 3 dni, potem 5, a w efekcie doszłam do wniosku,że spróbuje 14 dni .
Dietę zaczęłam 1.11 ponieważ tak się złożyło, że miałam długi weekend.
Przystępując do tego postu byłam bardzo mocno zmotywowana, naczytałam się bowiem wilu pozytywnych opinii od osób, które go odbyły.
Dzień wcześniej zaopatrzyłam więc lodówkę w niezbędne składniki, a tydzień wcześniej przestudiowałam książkę Post Daniela.
Oto jak się czułam podczas tych dni oraz o tym dlaczego przerwałam post wcześniej niż zakładałam.

Dzień pierwszy

Wstaję rano i wypijam zakwas z buraków. Nie jest to mój ulubiony napój, co stwierdzam już po pierwszym łyku, ale skoro takie są założenia postu to zaciskam zęby i wypijam szklankę.
Następnie zjadam surówkę z kiszonej kapusty.
Tego dnia nie mam treningu więc spokojnie mogę odpocząć w domu. Na szczęście wszystkie sprawy załatwiłam wcześniej i poza rodzinnym obiadem na którym jestem, nie mam żadnych wyzwań. I dobrze bo jestem mocno śpiąca, choć być może wynika to z faktu, że poszłam bardzo późno spać.
Tego dnia zjadam zupę z brokuła, kalafiora i marchwi, marchew z jabłkiem, sok z kiszonego ogórka oraz pomidory z cebulą.
Po zupie zaczyna boleć mnie brzuch i muszę się położyć.
Wieczorem jest zawiedziona tak spędzonym kulinarnie dniem, więc rzucam się w wir pracy i siedzę do 2 w nocy przy kompie.

 

Dzień drugi

Mam nudności i biegunkę jednocześnie. To zapewne kwestia tej kiszonej kapusty i soku z kiszonego ogórka. W dodatku mój brzuch NIGDY nie był taki wzdęty. Coś jest nie tak myślę, zwalam to jednak na karb oczyszczania i mimo jednoczesnej niechęci do jedzenie oraz głodu zjadam śniadanie.
Tym razem poza kwasem buraczanym zjadam jabłko, i idę się pouczyć. Na obiad zjadam znów zupę, potem dopycham sałatką z liści szpinaku i pomidorów, a wieczorem zjadam spaghetti z marchewki z sosem bolognese. To ostatnie smakuje najlepiej.
Niestety dolegliwości gastryczne nie przechodzą, brzuch dalej jest wzdęty.
Wypijam hektolitry herbaty miętowej, bez większych efektów. Na wadze pojawia się 0,3 kg więcej, mimo że jem 50 razy mniej niż zazwyczaj.
Jadę na groby z rodzinką i w drogę powrotną oczy same mi się kleją. Idę jednak na trening i muszę mocno się skupić by wytrwać do końca. Gdy wracam do domu próbuje jeszcze zrobić kurs online, jednak poświęcam temu tylko godzinę i już o 20:00 zasypiam jak niemowlę – padnięta i głodna.

 

Dzień trzeci

Budzę się wypoczęta o 1 w nocy, stwierdzam jednak że należy iść spać, bo i tak nic pysznego mnie nie czeka 😀
Wstaję więc o 6 i wypijam zakwas. Można się przyzwyczaić. Dalej jestem wzdęta i czuję się niekomfortowo. Jak nadmuchany balonik albo w ciąży. Coś ewidentnie jest nie tak. Czytam w internecie i czytam i nie znajduje odpowiedniej odpowiedzi. Resztę dnia przeżywam na sokach, które smakują fatalnie i trzeba zatykać nos by ich nie zwrócić. Zastanawiam się czy autorka kiedykolwiek je próbowała i dochodzę do wniosku, że to jednak się nie wydarzyło.
Przychodzi moja kumpela której serwuje obiad i sama chętnie zjadałabym takiego pieroga, jednak teraz nie tylko nie mogę, to jeszcze ten dyskomfort gastryczny odstrasza mnie od jedzenia. Jeśli taki miał być cel to 100% osiągnięte.
Trening o dziwo idzie mi lepiej niż dnia poprzedniego, pewnie moją trenerka i przyjaciółka jednocześnie się ulitowała i dała mi coś łatwiejszego.
Wracam do domu i po zjedzeniu kapusty z jabłkiem dostaje biegunki. Zaczynam czuć się fatalnie psychicznie i fizycznie i to nie z głodu wcale, a właśnie przez te jelitowe ekscesy.
Zasypiam obolała żołądkowo.

 

Dzień czwarty

Nie  mam ochoty na jedzenie. Zjadam rano 1 jabłko i na 14 jadę do rodziców na obiad, a dokładnie do mojej babci, bo mama nie lubi gotować. Babcia staje na wysokości zadania i robi tonę jedzenia pod mój detox, aż jestem w szoku.
Zjadam pyszną zupkę krem z dyni, brokuły i kalafiora na parze, brukselkę, marchew z jabłkiem, buraczki na ciepło. Najadam się po nos niemal, jak to u babci, która i tak ubolewa, że „nic nie jem”.
Stwierdzam, że to było o niebo, albo i lata świetlne lepsze niż przepisy z tej cholernej książki. Jeśli to ma być dla zdrowia to chyba mało wiem o zdrowiu. Zresztą w moim odczuciu zdrowie i smaczność nie może się wykluczać, a z przepisów owych właśnie to wynika. Mój żołądek dalej nie czuje się najlepiej i nie dam sobie wmówić, że organizm się leczy. Bo od kiedy wzdęcia i ból brzucha to objaw leczenia?! Wkurzam się mocno i pukam się w głowę, że dałam się w to wciągnąć. Dr Dąbrowska traci w moich oczach szacunek. Może i zamysł był dobry, ale lepsze efekty daje detox na bazie kaszy jaglanej – zaręczam Wam!

 

Dzień piąty

Budzę się i jest mi niedobrze. Znów nie mam ochoty na jedzenie i wypijam zakwas, po którym jest mi jeszcze gorzej. Mam dziś sporo aktywności i czuję się bardzo źle.To nie powinno tak być! I to nie chodzi o głód, bo przez jelitowo- żołądkowe sensacje zaczynam mieć jadłowstręt, a o moją psychikę. Jestem rozdrażniona i słaba. Dochodzę do wniosku, że nie ma sensu dalej się katować i ten dzień staje się ostatnim dniem tej chorej diety.
Piekę jaglane ciastka i robię sałatkę na jutro z jaglanego detoxu.

 

Dzień szósty

Rano wstaje i jest poniedziałek. I nie mam siły iść na zajęcia. Nie pomaga leżący po mojej prawej Winnie ani Stella po lewej. Zasypiam na 30 minut. Śni mi się koszmar, że znajduję potrąconego jeża i biegnę z płaczem z nim na rękach, do najbliższego weterynarza. Nie wiem czy przeżył, ale mam krew na rękach, we śnie oczywiście. Budzę się z płaczem i wtulam w kota. Nie mogę dojść do siebie. Leżę kolejne 20 minut i opowiadam kotu co mi się śniło. Obydwa patrzą na mnie zdziwione, tylko Winnie ma lekko mokre futerko. Biedny kot, dalej ze mną wytrzymuje. Udaje mi się zebrać w sobie i wytłumaczyć mojej wewnętrznej małej dziewczynce, że to był sen- zły sen. Wraca mi rozsądek i obwiniam dr Dąbrowską o zaistniały stan rzeczy. Mam rację – napewno mam rację.
Kęs jaglanego ciastka utwierdza mnie w tym przekonaniu. Z każdym kęsem wracam do żywych i już wiem jak wielki popełniłam błąd przez ostatnie 5 dni. Zupełnie jakbym umarła za życia. NIE POLECAM!
Zdecydowanie NIE POLECAM!
Tak więc, jeśli chcecie się za coś ukarać to droga wolna- post dr. Dąbrowskiej będzie dla was idealną męką duchowo- cielesną.
Jeśli jednak lubicie być dla siebie dobrzy, a uczucie umierania za życia dalej ma Wam pozostać obce – odpuśćcie sobie tą PARANOJĘ!
Jeśli potrzebujecie oczyszczenia wybierzecie dietę sokową lub ( moją ulubioną) jaglaną, o której napiszę więcej wkrótce.

kategoria: #Recenzje
 24 listopada, 2017